Ból


Ludzie to ciekawe istoty. Potrafią być wszystkim jak i niczym. 
Bolące, zakrwawione, pokaleczone, pocięte ręce. Czuję ból. Ten sam co kiedyś. Ta sama historia, byłego świata. Krew. Wszędzie krew. Panika. Niechęć do życia w czerwonym świecie, zawładniętym przez nadzieje, oczekiwanie na śmierć. Na jeden ważny, znaczący ruch dłonią, nadgarstkiem. Tyle siły, tak mało wiary. Marionetka losu, bogini śmierci, władczyni życia. Zapomnienie nadziei.
Wiesz, kiedyś brzydziłam się Twoim światem, ale nie Tobą, dziś tonę wśród narkomanów, odlotów i urwanych filmów, tylko teraz już bez Ciebie. Smutne. Prawdziwe. Szczere. Zabranie życia. Myślałam, że do tego nie dojdzie. Tak, to uzależnienie. Nie bronię się, ale idę w to dalej. Przez korytarz, który ma pełno drzwi. Drzwi do nowego świata. Do nowych historii i nadziei. Wybieram drogę przed siebie. Wiem, to błąd. Wiem, to się źle skończy, ale nie dopuszczam do siebie żadnych porad. Jestem sama. Tak jak zawsze. Jak codziennie.
Dziś wciąż chcę więcej, bo nic mnie nie boli, gdy na pocięte ręce wysypuję kilo soli. Rozumiesz.? Wyobraź sobie. Siedzę w ciemnym kącie. Gdzieś w oddali gra muzyka, nasza piosenka, nasz utwór. Zamykam oczy i mocno przeciągam żyletką po moim nadgarstku. Jestem żywą istotą, jestem człowiekiem, tak się potocznie nazywam. Jestem sobą. Odrębną jednostką. Wyjątkowym stworzeniem. Po moim ręku zaczyna lecieć krew. Patrzę na to z ciekawością. Z moich oczu lecą piękne iskrzące się diamenty. W ciemności dobrze je widać. Odbijają się w nich Twoje oczy. Te piękne oczy, które patrzą na mnie codziennie. Dzień w dzień. Patrzę dalej. Tłok. Chaos. Miliard uczuć. Milion myśli. Tysiąc wspomnień. Sto wrogów. Dziesięciu przyjaciół. Wszystko w kilku łzach, które tworzą zbiornik, zalew, jezioro, rzekę, morze łez, już ocean diamentów. Uśmiecham się, jak to cudownie boli. Wypełnia moje ciało. Krew kapie na podłogę tworząc Ocean Czerwony, mój własny. Zaczynam krzyczeć, piszczę, nie. To już wrzask. Wrzeszczę, zwijam się z bólu. Robię to dalej. Kolejne pocięcia, przecięcia, rany. Nic nie czuję. Umarłam.? Czemu nie boli.?! Robię to bo ma boleć. Czemu, kurwa to nie boli.?! Tnę się mocniej. Z całej siły. Jednym ruchem. Tak, BOLI. Tak jak moje serce, moje ciało, moja dusza płacze. Ja płaczę. Patrzysz na to. Nie wiesz co robić. Jesteś wpatrzony we mnie jak w najpiękniejszą istotę na Ziemi, ale ja jestem nikim. Jestem jak samobójca. Jestem nieobliczalna. Zakochana w bólu, w śmierci, w uczuciach. Patrz dalej. Teraz będzie ciekawiej. To mnie podnieca. Ta Twoja niewiedza, następstwa. Ta Twoja nadzieja, na lepsze jutro, na nowe życie. Nadzieja na moje życie. Nie tak łatwo. Teraz biorę to co jest obok mnie. Stoi obok, podasz.? Podajesz. Jesteś na tyle głupi i zakochany, że to robisz. Dziękuję. Zanurzam rękę w zawartości torebki. Słychać mój oddech. Nie mogę się doczekać. Myślę o tym. Czuję to. Robię to. Tak.! Zaczynam piszczeć, krzyczeć, znów się drę. Co ja robię. Zabijam siebie. Zabijam to co jest mną. Niszczę swoje życie. Posypałam solą skaleczona rękę. Biała sól stała się czerwona. Wypełnia się coraz szybciej tym kolorem. Nie mogę uwierzyć, że dałam radę, że to zrobiłam. Jest cudownie. Taki ból... Prawda, jak masz maluteńkie skaleczenie na palcu i dotkniesz soli, to Cie to bardzo szczypie. Wyobraź sobie mój ból. Moje przeżycie, gdy po prostu posypałam całą rękę, zranioną, w krwi, świeżą pociętą. Czujesz. Boli.? Mnie bardziej. Teraz upadam na podłogę. Jestem przemęczona bólem, który sobie zadałam. Zaczynam się śmiać, płaczę i krzyczę. Nie jest dobrze. Podchodzisz do mnie. Kładziesz się na mnie. Jesteś we krwi. Mojej krwi, która jest biała. Od soli. Biały Ocean Czerwony- mój. Dotykasz mnie. Zaczynasz się posuwać. Nie rozumiem Cię. Przecież widzisz jak cierpię. Jak mnie to boli, ale się tym nie przejmujesz. Zaczynasz mnie całować. Jak nigdy dotąd. Pragnę Cię. Zapominam o bólu. O życiu i o problemach. Liczysz się tylko Ty. Zaczynasz dotykać mnie tak, jakbyś dotykał najcenniejszą rzecz w swoim życiu. Jeszcze bardziej Cię pragnę. Ciebie i Twojego ciała. Twojego oddechu, pomieszanego z moim. Jesteś obok. Jesteś na mnie. Masz moją krew na rękach, na ubraniu, w sercu. Zaczynasz robić coś, na co nie było Cię nigdy stać. Rozbierasz mnie. Wstajesz i patrzysz na mnie. Bierzesz żyletkę i tniesz mi brzuch, twarz, nogi. Moje ciało. Potem bierzesz torbę z solą. O nie... Wysypujesz całą zawartość na mnie. Na nagą, pokaleczoną mnie. Wtedy jest największy ból, jaki ludzkość mogła doznać. Idiota.? Nie, przecież Cię kocham. Bez względu na wszystko. Otwieram oczy, które już nie płaczą. One krzyczą. Błagają o pomoc. Na źrenicach widać moje życie. Na tęczówkach moją krew. Co.? Tak, płaczę krwią. Płaczę tym jebanym światem. Płaczę nadzieją. Jestem tylko zwykłą sobą. Biegnę przed siebie. Potykam się, ale daję radę. Zmywam sól z siebie. Nie poddam się, nadal żyję. Dzięki, Tobie rozumiem co zrobiłam źle. Jak zniszczyłam swoje życie. Dziękuję. Wanna jest wypełniona słoną krwią pomieszaną z czystymi diamentami. Odkręcam wodę. Już nie boli. Jest to pewien rodzaj ulgi. A normalnie sól, woda, rana nie idą w parze. Strasznie to boli. Nie ciało. Moja dusza, umysł, serce... Zrobiłam to świadomie. Teraz wiesz do czego jestem zdolna. To prawda. To jest prawdziwe. To moje życie. Moja rzeczywistość.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą