Opowieść


Była sobie dziewczyna. Uwielbiana przez towarzystwo, zabawna, miła, pomocna. Mówili o niej, że jest idealna. Na jednej z imprez ze znajomymi zobaczyła podjeżdżającego do nich chłopaka. Jechał na motorze. Zdjął kask. Był bardzo przystojny. Miał kilka tatuaży na rękach. Wygląd łobuza. Wydawało jej się, że zobaczyła anioła. Wydawał jej się idealny, perfekcyjny w każdym szczególe. Długo rozmawiali. On zaproponował jej, że podwiezie ją do domu. Ona zafascynowana nim, od razu się zgodziła. Powiedział, że pojadą jeszcze na pewien koncert. Dotarli na miejsce po długim czasie. Było jej zimno.
- Dzisiaj nie wracamy do domu, mała.! Dzisiaj jest szaleństwo.! - wykrzyczał.
Zarezerwował pokój w hotelu. Poszli do pokoju. Był to apartament. Pełna klasa. Wydawało jej się, że to jej najlepszy moment w życiu. Zaczęli się całować. Potem skołowani wyszli z pokoju na sale koncertową. Wszyscy byli ubrani na czarno. Tylko ona miała białą bluzkę i jeansowe spodnie. Patrzyli się na nią jak na osobę nie z tego świata. Każdy patrzył na jego rękę na jej karku. Wisiała swobodnie. Ona się temu nie opierała. Weszła do nowego świata, który wydawał jej się o wiele bardziej problemowy niż jej dotychczasowy świat. Chciała spróbować czegoś nowego. Czegoś co rzeczywiście pokazałoby jej, że życie jest przygodą. Zaczęła skakać w rytm muzyki. Zaczęła tańczyć tak jak inni. Każdy pragnął każdego, lecz przy niej było najwięcej mężczyzn. Wyglądała na nieśmiałą, słabą dziewczynkę. Nie była taka. Nie bała się tańczyć wyzywająco. Wzrokiem szukała swojego chłopaka. Nigdzie go nie widziała, więc dalej bawiła się z obcymi dla niej ludźmi. Spojrzała na scenę i zobaczyła go. Stał na scenie i patrzył na nią.
- Ten utwór dedykuję mojej dziewczynie. - powiedział wskazując palcem na jedyną idealną dziewczynę na hali, z uśmiechem na twarzy wziął gitarę.
Zaczął grać. Nie piękną piosenkę o miłości tylko ostre kawałki, które z romantyzmem nie miały nic wspólnego. Schodząc ze sceny od razu pobiegł do swojej ukochanej. Całowali się dość długo, a gdy światła zaczęły ponownie migotać w rytm muzyki zniknął w ciemnościach dymu oddechów. Znów zaczęła go szukać. Po całej sali. Wszędzie było pełno ludzi, zakochanych w jej wyglądzie. Jednak go znalazła.
Całował się z jakąś dziewczyną pod ścianą. Jedną rękę miał pod jej bluzką. Nie mogła zrozumieć jak łatwo dała się omotać takiemu chłopakowi. Bez planów, bez przyszłości. Była zła na siebie.
Pobiegła do pokoju hotelowego. Wzięła poduszkę i zaczęła wszystko zrzucać z półek. Potłukła wszystko co znajdowało się na jej drodze. Cały pokój pokrył się pierzem. Położyła się na łóżko. Wzięła jego telefon i zaczęła usuwać wszystkie rzeczy, które mogły być dla niego ważne. Wtedy znalazła swoje zdjęcie. W jego telefonie. Zaczęła płakać. Nie była dla niego wyjątkowa. Była jedną z biliona jego dziewczyn. Jedną z wielu, które wykorzystał. Zaczęła szukać rzeczy w jego torbie. Znalazła czarną bluzę i spodnie. Szybko założyła rzeczy. Zrobiła sobie mocny makijaż jego kredkami do malowania, nie kolorowymi, czarnymi. Wykorzystała farby, ołówki, mazaki, długopisy. Wyglądała jak pani ciemności. Jak najpiękniejszy demon stąpający po ziemi. Jak grzech. Zrobiła sobie tatuaże. Napisy. Na różnych częściach ciała. Wyglądała przepięknie. Wyglądała jak zło całego świata. Poszła na hale, w której był koncert. Ludzie zaczęli się jej przyglądać. Zaczęli jej bić brawo, gdy szła do swojego chłopaka, który był otoczony kobietami. Wzięła mikrofon ze sceny i zaczęła śpiewać. Nikt nie wiedział, że tak niepozornie wyglądająca dziewczyna tak pięknie śpiewa. Ludziom zaczęło się to bardzo podobać. Ona zobaczyła nienawiść w jego oczach. Podeszła bliżej. Ludzie stojący za nią złapali ją i podnieśli. Ona śpiewała to co czuła, to o czym myślała, to co było w jej sercu, ale to nie była ballada. To była jej wściekłość trzymana w sercu kilkanaście lat. Gdy skończyła śpiewać, zeszła ze sceny, wzięła go za rękę i wyszli z sali do pokoju. Nakrzyczała na niego. Wyżyła się. Wyrzuciła z siebie wszystkie negatywne emocje. Wtedy usłyszała ciche:
- Odwiozę Cię do domu, przepraszam, nic więcej nie mogę.
Pojechali. Pędzili przez pustą autostradę. Setki kilometrów. Jedna noc. Trzymała się jego umięśnionych barków, czuła jego kaloryfer pod skórzaną kurtką. Zaczęła się zastanawiać czy spotka kiedyś tak pięknego chłopaka jak on. Wtedy zobaczyła światła z przeciwka. Zamknęła oczy. Poczuła mocne uderzenie w twarz. Czuła mięśnie nóg, rąk. Nie odważyła się otworzyć oczu. Zastanawiała się co się dzieje. Poczuła jak coś przebija jej czaszkę, jak wbija jej się w podniebienie i przebija jej język. Czuła odłamki malutkich szkiełek w oczach. Zamknęła je mocniej. Poczuła smak krwi. Nie mogła się ruszyć. Wtedy poczuła jakby uderzył w nią samolot. Otworzyła oczy. Zobaczyła mnóstwo krwi, czarnych odłamków części od motoru, od samochodu. Nie mogła się podnieść. Nie czuła nóg. Nie miała ich. Wisiały nadziane na zderzak wbity w ziemię. Odwróciła głowę i zobaczyła jego. Przynajmniej jego części, które w nocy wydawały się odłamkami jego duszy. Widziała jego oczy, które płakały krwią patrząc na nią. Słyszała w oddali dźwięk syren, które przyjechały za późno. Dla nikogo nie było już ratunku. Dla żadnej części ciała, które pozostały bez dopływu krwi. Zamknęła oczy. Nie otworzyła ich już nigdy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą