Załamanie światła



W nienawiści jest strach.
Nie wiem czy mam iść. Nie wiem czy mam zostać. Nie wiem czy to dobra droga, ale wmawiam sobie, że lepszej nie ma. Staram się zapomnieć, albo właśnie chcę pamiętać. Tęsknię, a z drugiej strony odrzucam. Czuję jak łzy płyną po moich policzkach, które są jeszcze obolałe od śmiechu.
Udawany uśmiech. Czemu coś takiego istnieje.? Czemu tak naprawdę ukrywamy to, co nie powinno być ukrywane.? O czym mówię.? O uczuciach, które coraz bardziej odchodzą na boczny tor. Kto teraz myśli, żeby płakać przed tłumem ludzi.? Przecież to obciach. No z takim podejściem- powodzenia. Tak dawno nie pisałam, tak długo na to czekałam. Nie mogę już dłużej. Nie wytrzymałam. Brak czasu, ale jednak musiałam. Teraz tak wiele się dzieje. Tak wiele rzeczy, tak wiele uczuć, tak wielki smutek...
Nie rozumiem co się stało. Nie rozumiem nic. Nie mogę pozbierać myśli, każdy pomysł wydaje się nieosiągalny. Uśmiecham się, może ktoś się zakocha. Udaję, kogoś kim jestem. Udaję siebie. Udaję, że jest dobrze. Pieprzę to wszystko. Przepraszam, nie daję rady. Psychicznie dzisiaj wysiadłam. Zaczęło się już wczoraj. Ciekawe kiedy się skończy. Mam dosyć. Dosyć, dosyć, dosyć. Nie chcę tu być. Chcę odejść. Na zawszę.
Uśmiech zamienił się w łzy. Strach stał się przemocą oddziaływającą na moją psychikę. Przecież to nie ma sensu. Starałam się, ale wysiadam. Boli mnie głowa, już kolejny dzień. Nie chcę iść do szkoły. Nie chcę wychodzić z domu. Chcę płakać w ciszy i samotności. Utknąć w takim stanie na zawsze. Nie mogę nawet zebrać myśli. Patrzę na klawiaturę i nawet nie wiem ile już napisałam, nie wiem co, nie wiem o czym. Wiem po co... Bo musiałam. Bo nie wytrzymuję. Bo mam dosyć. Bo... bo, bo, bo nie mam nikogo.
Patrzę przed siebie, żeby ujrzeć po raz ostatni Twój uśmiech. Patrzę i nie mogę uwierzyć. Nigdy nie byłeś tak piękny, tak cudowny. Nigdy na Ciebie tak nie patrzyłam. Szkoda, że mnie już nie ma, że odeszłam. Jestem duchem i obserwuję mój pogrzeb. Przyszła ta laska, której nie lubiłam. Moi przyjaciele. Moja rodzina. Wszyscy są na czarno. Wszyscy mają przy sobie chusteczkę i czerwoną różę. Lubię róże. Chociaż w tym stanie, raczej lubiłam. Staję na ziemi. Nikt mnie nie dostrzega. Macham mamie ręką przed oczami, ale mnie nie widzi, nie czuje, gdy ją obejmuję, nie słyszy, gdy krzyczy. Przypominam sobie dlaczego odeszłam. Przypominam sobie dlaczego wszystkich musiałam opuścić bez słowa żegnajcie, bez słowa kocham. Bo życie jest ulotne. Bo życie nie zawsze jest kolorowe, nawet w bajkach są złe osoby. Teraz pamiętam, że mnie zabito. Dlatego mam zamkniętą trumnę. Bo w środku jestem rozerwana na strzępy. Bo w środku nie ma mnie, są tylko moje kawałki, pozostałości po człowieku. Pozostałości po miłości, którą nadal czuję. Żałuję, że nie przyznałam się do uczuć. Może wtedy byłabym szczęśliwa. Jak się czuję.? Dobrze. Nie czuję nic. Wszystko się skończyło. Przechadzam się po trawie. Tańczę w deszczu. Myję się w strumykach. Korzystam ze śmierci, bo nie wiadomo, kiedy ona się skończy. Może tak szybko jak moje życie.? Może już jutro nie będę martwa. Może czeka mnie coś jeszcze. Życie, śmierć, co jest potem, co jest gdy śmierć się zakończy.? Czuję się jak dziecko, które dopiero odkrywa wszystko na nowo. Wtedy się budzę. Przeklęty sen. Idę do kuchni się napić. Siadam przed kominkiem. Patrzę jak iskierki tańczą w ogniu. Przyciągają mnie. Staję się jedną z nich. Zasypiam na fotelu. Budzi mnie poranny śpiew ptaków. Pierwsze promienie wschodzącego słońca. Wybiegam przed dom. Kładę się na trawie, która jest mokra od rosy i patrzę. Obserwuję, bo wiem, że żyję i teraz codziennie za to dziękuję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą