Biała krwawa noc


Szczęśliwym jest ten, kto przy zachodzie słońca cieszy się wschodzącymi gwiazdami.

Cieszyła się z nadchodzącego dnia, nie wiedząc po raz pierwszy co ją czeka. Od szesnastu lat miała dar. Tak jak każdy. Była taka jak każdy. Teraz wraz ze wschodzącym słońcem utraciła to na zawsze, teraz mogła stać się inna niż wszyscy. Lepsza. Mogła być sobą bez obawy przed nocną wizją tego, co miało się wydarzyć. Czasem żałowała, że urodziła się właśnie w miejscu, gdzie jest coś takiego. Wolała być od zawsze normalna. Wizje były dziwne. W szkole uczyli, że wizje są nami. Teraz bez wizji była nikim? Nigdy tego nie mogła zrozumieć, chociaż się starała. Wstała i zaczęła nowy dzień. Pierwszy raz nie znając zakończenia. Trzy lata upłynęły jej normalnie. Później zaczęło się robić trochę inaczej niż ludzie mięli w wizjach. Ludzie zaczęli nimi sterować, a przynajmniej nie ludzie, a osoby do szesnastego roku życia. Rząd musiał się mieć na baczności, ale pomimo tego każdy żył w swoim świecie. Zaczęło się robić gorąco, gdy na ekrany kin wszedł zupełnie nowy film. Niestety rząd nad tym nie zapanował i zaczęły się strajki, bunty. Ludzie zaczęli głodować zabijając się nawzajem. Nic nie było normalne, a przynajmniej na takie nie wyglądało. W jej mieście było spokojnie chociaż krajem wstrząsną strach, gniew i nienawiść. U niej leżał już śnieg. Wszystko było inne niż dotychczas. Nie wiedziała i nie znała żadnego ze swoich następnych dni, które mijały o wiele szybciej niż do tej pory. Wszystko mogło się zdarzyć i to ją przerażało. 
Zwykły dzień. Przynajmniej tak myślała. Wstała i zrobiła sobie płatki dodając do nich banana usłyszała pukanie, a raczej walenie w drzwi. W bluzce na ramiączka i krótkich spodenkach otworzyła je, żałując już po pierwszym mrugnięciu. Za plecami żołnierza sobaczyła całe wojsko wyciągające ludzi i domów stojących obok i na przeciwko niej. Poszła razem ze wszystkimi. Nie widziała sąsiadów. Była ze swoją grupą wiekową, ale nikogo nie znała nawet z widzenia. Czuła się naga i bezbronna. Pojechali podobno do stolicy pociągami. Wszędzie było pełno ludzi, a na dworze czuć było strach. Stanęła tak jak wszyscy, w rzędzie. Spojrzeli na nią i puścili dalej. W stolicy nie było nic niezwykłego oprócz budynku władz kraju. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała lepszy dom, niż połowa tutaj razem wziętych. Z tego toku myślenia wyrwał ją głos prezydenta. Spojrzała w jego stronę i czuła, że patrzy prosto na nią, choć było to prawie niemożliwe. Był niewiele starszy od niej. Może to nie był prezydent? Przypomniała sobie, to był jego syn, a w wiadomościach podawali, że prezydent został ranny broniąc dobra kraju. On się do niej uśmiechnął i straciła go z oczu. Nie wiedziała co mówił. Wszyscy szli do wyjścia, a raczej do wejścia do pociągów, a ona pobiegła przed siebie mijając tłum ludzi. Nie było straży i żołnierzy. Wszyscy byli zajęci organizacją, aby każdy trafił do swojego domu. Wydało jej się to bez sensu, bo każdy mógł to zobaczyć w domu. Wbiegła na górę budynku, z którego przemawiał syn prezydenta. Stanęła w tym samym miejscu. Oniemiała z zachwytu. Zobaczyła rozległą panoramę miejsca, w którym żyła. Była zachwycona, ale i przerażona wielkością tego, co widzi. W jej mieście ziemia była równa, a przed sobą miała rozległe doliny, łąki, pagórki i widniejące w oddali góry, które przykrywały piękno słońca. Poczuła na swoim ręku ciepły dotyk.
- Widok zapierający dech w piersiach, co?- usłyszała za sobą.
- Oj tak. Pierwszy raz widzę coś tak pięknego.- odpowiedziała nie odwracając się.
- Następnym razem, gdy będę przemawiał nie zabijaj mnie tak wzrokiem.- powiedział z rozbawieniem.
- Czułeś to?- dopiero, gdy zapytała uświadomiła sobie jakie to było głupie.
- Nie da się Ciebie nie czuć Ann.
- Skąd wiesz jak mam na imię?- odwróciła się gwałtownie i rozpłynęła w jego oczach, od których odbijało się słońce.- Widziałam Cię w moich wizjach, pamiętam te oczy. Nigdy bym ich nie zapomniała i nie przegapiła w tłumie ludzi.
- Nie mogłaś, to nie...- urwał i po chwili dokończył spokojniej- to nie mogło się przytrafić Tobie.
- Wiem co widziałam.- odrzekła bez zastanowienia.- Przez szesnaście lat nie patrzyłam mężczyzną w oczy, bo byłam zakochana w takich jak Twoje.
Usiedli na wielkim balkonie tak, że słońce ogrzewało ich ciała. Rozmawiali o wszystkim, jakby znali się od zawsze.
- Musisz mi pomóc.- powiedział i zapadła cisza.
Wsłuchiwała się w szum wiatru. Jednak nie słyszała nic. U niej w parku siadając na ławce słyszała każdy dźwięk, teraz w głowie świszczało jej jedynie to zdanie.
- Musisz znów zacząć mieć wizje. Pamiętasz oczy. Nikt nie pamięta wizji, dobrze o tym wiesz. Śpisz, budzisz się, widzisz swój cały dzień, wiesz, co się wydarzy, a jednak zasypiasz i budzisz się znów tego dnia z wizji. Nie pamiętasz nic, jednak robisz to samo, na nowo, znowu, cały czas. Tak miałaś?
- Nie...- odpowiedziała nie podnosząc wzroku ze swoich kolan.
- Od jak dawna nie?
- Od kiedy... zobaczyłam... śmierć moich rodziców.
- W wizji?- zapytał zaciekawiony.
- Nie. W życiu, a może w wizji i wszystko pomyliłam.- wydała się rozbita.
- Przypomnij sobie. Jesteś w niebezpieczeństwie.- powiedział przejęty.
- Najpierw zobaczyłam śmierć rodziców w wizji. Następnego dnia, gdy zobaczyłam to w życiu, przypomniałam sobie wizję. Od tamtej pory... żyłam tak jak każdy. Tylko ja miałam na sumieniu dwóch ludzi, moich rodziców i wizje, które pamiętam.- zaczęła płakać- Ja nie chce się sprzeciwiać. To nie moja wina, że tak się stało, ale to ja im nie pomogłam, nie ostrzegłam, a przecież całą noc to widziałam. Chciałabym cofnąć czas, ocalić ich. Miałam wtedy siedem lat. Później żyłam sama, w oddali, na uboczu. Nikt nie wiedział o ich śmierci. Sama ich pochowałam, tak, żeby nikt nie widział.
- Przykro mi. Jak zginęli?
- Nie wiem. Zabiłam ich, myślami.
- Słucham?- zapytał z myślą, że coś przegapił.
- No... nic im nie było. Weszłam do kuchni i przypomniałam sobie wizję, a wtedy już upadli na ziemię. 
- Zdarzyło Ci się to kiedyś?- oparł ręce na jej kolanach.
- Tak.- otworzyła szeroko oczy i zemdlała.
Siedział obok niej. Patrzył na jej piękne czarne włosy opadające na ciemną karnację jej ciała. Wpatrywał się w jej oczy, tak podobne do jego, choć teraz były zamknięte. Wsłuchiwał się w jej oddech, choć teraz był płytki. Ściskał ją za rękę, choć wydawało mu się, że robi to lekko. Znał ją ledwie tydzień, a nienawidził z całego serca.
- Nie zabijaj mnie tak wzrokiem.- powiedziała żartobliwie i uśmiechnęła się.
- Zdarzyło Ci się pomyśleć tak o kimś. O kim?- spojrzał na nią smutnymi oczami.
- O Twoim tacie.- poczuła jak mocno ścisnął jej rękę, gdy to powiedziała.
Poleciały jej łzy, nie mogła się powstrzymać. Tak bardzo ją wszystko bolało, że pomyślała jak to jest umierać.
- Nie myśl o tym.- powiedział i wyszedł z pokoju, w którym leżała.
- Nie myśl? Jak miała nie myśleć, skąd wiedział o czym myślała?- pytała siebie w myślach. Zasnęła.
Obudził ją zapach jego perfum. Był ciemnym blondynem z nieziemskim uśmiechem i jeszcze bardziej nieziemskimi oczami, które widziała w każdej swojej wizji chociaż przez moment.
- Hej księżniczko...- usiadł obok niej- chciałem... przeprosić. Całe życie chowałem się przed światem, byłem inny niż wszyscy, kryłem się z tym, co zrobiłem. Rozumiem Cię. Zabiłem moją matkę. Czuje to samo, co Ty. Wszyscy z kraju byli tutaj sprowadzeni, bo każdy ma mieć badania, żeby nie było takich odmieńców jak my, żeby nikt nie zginął przez dar, który dostaliśmy.
- Zabiłbyś mnie?
- Gdybym musiał, tak...
- Mogę jechać do domu? Bez testów?- zapytała z nadzieją.
- Nie. Przykro mi.
Na dworze było już ciemno. Spał na łóżku postawionym obok niej. Czuła się na siłach, aby uciec stąd tak samo łatwo jak przyjść tu. Zsunęła się po cichu z łóżka, ale uznała, że to bez sensu i normalnie poszła do drzwi. Na sobie miała ładną białą sukienkę, chyba jutro, a raczej dzisiaj miała mieć test, a to obowiązkowe ubranie. W całym budynku panowała cisza, słychać było jedynie wodę spływającą z wielkiego wodospadu na środku budynku, co robiło niesamowite wrażenie. Na samym dole stał wielki staw. Wyłożony niebieską filą pokryty koralowcami. Zatrzymała się na chwile. Zobaczyła ryby takie jak te, które oglądała z tatą nurkując w wodach Australii. Każdy mógł opuścić kraj, ale każdy musiał do niego wrócić. Inne kraje miały inne dary, które nie mogły się łączyć. Nie było za to kary. Jedynie śmierć po zetknięciu fizycznym. Poszła dalej. Słońce już wskazywało na godzinę dziewiątą na wielkim zegarze na samym środku placu. Przy rybach i koralach spędziła pół nocy. Uśmiechnęła się sama do siebie. Pociąg czekał. Po prostu do niego wsiadła.
- Miałaś test?- zapytał jeden ze strażników.
- A jak inaczej bym się tutaj dostała?- zapytała z oburzeniem.
- No tak. To pewnie byłaś pierwsza?- wydawał się bardzo zainteresowany tym.
- Nie przede mną była jedna dziewczyna, ale poszła do toalety.
- Rozumiem. W południe ruszamy.- uśmiechnął się i odszedł.
Teraz pozostało jej tylko czekać. Gdy ruszyli pomyślała, co taki Travis musi teraz czuć. Ona była bezpieczna w drodze do domu. Choć może były to tylko pozory?
Czym była przeszłość? Jedną wielką chaotyczną wizją, której nie można było zapomnieć. Poznała miłość, ale czy na pewno? Człowiek, który chciał zabić takich jak ona, takich jak on. Wiele rzeczy dla niej przestało mieć sens. Wróciła do domu i niechętnie włączyła telewizor, licząc, że znajdzie coś fajnego. Zobaczyła tylko swoje zdjęcie jako poszukiwana. Ta niebezpieczna. Spakowała się i wyszła z domu. Tym razem nie było widać śniegu, a słońce paliło. Pogoda jak zawsze była zmienna i nieprzewidywalna, równie dobrze za kilka chwil mogły pojawić się chmury i padać ulewny deszcz, choć niebo było bezchmurne. Kolejna rzecz bez sensu w tym kraju. Nie mogła wyjechać, nie miała znajomych. Nie mogła wrócić do niego. Chociaż tego chciała najbardziej. Rozejrzała się dookoła. Nic i nikt jej tu nie trzymał. Jeśli miała zginąć, chciała to zrobić z jego rąk. Uznała, że pójdzie wzdłuż torów. Powinna dojść za dwa, trzy góra cztery dni. Idąc w nocy prosto przed siebie co jakiś czas słyszała głosy, od których nie mogła się uwolnić. Widziała cmentarze, mijała wiele domów. W żadnym nie paliło się światło, na żadnym nie palił się znicz. Jakby nie było żadnych ludzi w okolicy. Zbliżała się do stolicy po długim marszu. Na chwile zboczyła z trasy idąc bardziej na wschód i stanęła jak wryta. Stala na ogromnej górze, a w dolinie był dół wykopany niewątpliwie przez człowieka. Przeraziła się. Zobaczyła ciała ludzi, może niektórych znała, wielu widziała, a to był dopiero początek. Dla sępów było to idealne miejsce. Ciała były ułożone jedno na drugim w niekończącej się kostce Rubika. Usiadła na chwile. Wszyscy byli inni? Oni się sprzeciwili? Oni... oni nie żyją, a jedyną osobą spoza ważnych osobistości w kraju, która o tym wiedziała była ona.
End of PART I

To be continued...

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą