Smutek łez


Nie pamiętała co się stało, jednak czuła smutek. Zawiodła się na tym świecie i tylko to odczuwała. Cała zawiść, nienawiść, smutek i ból pozostawały w niej. Znalazła się w stanie, gdzie łzy wypalały jej policzki, gdzie życie nie miało innej definicji niż śmierć. Historia zaczęła do niej powracać, ze zdwojoną siłą. Mrugając widziała urywki tego, co się stało. Śpiąc czuła wszystko na nowo. Już nie była sobą. Była zupełnie kimś innym i nowej siebie nie lubiła. Pełna życia optymistka stała się pełną śmierci pesymistką. Stwierdzała czasem, że chciałaby, żeby jej nie było. Ostatnio pamiętała siebie trzymającą się za swój wystający brzuszek. Wiedziała, że jest w niej nowe życie, które jest najszczerszym dowodem nieskończonej miłości jej i jej ukochanego. Teraz wszystko przepadło. Czuła, że się po tym nie pozbiera. Czuła tylko pustkę, smutek i do teko pojawiał się strach i lęk. Bała się nocy, bała się zamykać oczy. Zaczynała bać się dotyku, przerażały ją różnego rodzaju dźwięki, nie chciała wychodzić z domu, chociaż i tutaj nie czuła się szczęśliwa i bezpieczna, ale przyzwyczajała się do dźwięków, każdego dnia. Na nowo. Starała się przezwyciężać wszystko, siebie przede wszystkim, ale czuła, że to i tak do niczego nie doprowadzi. Czuła się fatalnie. On nie wiedział, co robić. Wszystko było nie tak, nie było pretensji, radości. Była cisza, którą był wypełniony cały ich dom. Myślał, zastanawiał się, szukał odpowiedzi. Nic nie było powodem do radości dla niej, a dla niego najbardziej liczyło się, że ona żyje, że ma ją, bo drugiej takiej nie ma i nie będzie miał. Miał tylko ją. Tę najbardziej wyjątkową ukochaną. Wpadł na pewien pomysł. Została jeszcze jedna rzecz, którą ona kochała. Wszedł do pokoju. Leżała na łóżku i patrzyła w okno. Cały czas leciały jej łzy z oczu. Od wielu tygodni. Piła i jadła, ale płakała. Leżała i nie chciała spać. Później sama zasypiała, gdy już musiała, a on zanosił ją do sypialni, aby móc ją objąć i otulać ją swoim ciepłem. Złapał ją za rękę, mocno szarpnął, złapał za biodro i gwałtownie podniósł. Widział jej wzrok. Smutny, szukający, zdezorientowany. Złapał ją dobrze za rękę, drugą rękę położył nad tyłeczkiem i zaczął ją prowadzić. Dopiero wtedy usłyszała muzykę. Dopiero wtedy poczuła to ciepło, które od niego biło. Wtuliła się w niego i przypomniała sobie zapach jego perfum. Czuł jak wstępuje w nią życie. Zaczynała się robił cieplejsza, na policzkach dostrzegał delikatne rumieńce, a sylwetka stała się pewniejsza. Uścisk stał się pewny i oddany w bezpieczne ręce. Zjechał ręką niżej. Odsunął jej spodnie, trochę majteczki i dotknął ją poniżej biodra. Wzdrygnęła się i przytuliła mocniej. Wiedziała o co mu chodzi. Tatuaż. Ich wspólna tajemnica. Złapała się go za szyję i podskoczyła. Złapał jej nogi, a ona oplotła je wokół niego. Przytuliła się mocno, a on dalej trzymał się kroków. Gdy muzyka przestała grać delikatnie postawił ją na ziemi. Usłyszał tylko jej śmiech i wtedy zrozumiał wszystko, te szczegóły, które ona zawsze uważała za najważniejsze wydały mu się czymś nieskończonym. Barwa jej głosu, jej wygląd, ułożenie włosów, postawa, ciało, bluzka, która odkrywała jej ramię, spodnie, które trzymały się na niej tylko dzięki cienkiemu sznureczku, błysk w jej oczach, szum wiatru, lot ptaka, a to wszystko w jednej sekundzie. Nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić. 
- Razem zawsze damy radę kochanie.- usłyszał i poczuł jej ciepłe wargi na swoich. 
Długo razem rozmawiali. Potrzebowali tego. Zaczęli snuć nowe plany na przyszłość. Wypadek zostawił tylko mały ślad i ich psychice, albo na tyle duży, żeby o tym pamiętać. Ludzie widzący ich na ulicach pomyśleli by, że to kolejna słodka para. Oni wiedzieli coś innego, że są parą, która musiała przejść wiele trudności. Parą, która musiała wiele wycierpieć, żeby teraz iść do parku za rękę, pchając wózek z ich śliczną córeczką w środku. 
Wszystko wydawało jej się takie oczywiste, a życie z dnia na dzień, nabierało nowych, coraz jaśniejszych kolorów. Nie wracała do przeszłości. Pamiętała wszystko, ale teraz liczyło się dla niej zupełnie coś innego. Miała rodzinę, złe czasy odeszły w niepamięć. Często siadała przed kominkiem na jego kolanach i przytulali się, a mała bawiła się na podłodze. Często dziękowała mu za to, że przypomniał jej tym szczegółem jak piękne jest życie i jak dużo traci wracając do tego, co było. Straciła dziecko, ale dzięki nadziei i jemu patrzyła na swoją małą córeczkę, która miała cały czas uśmiech na buzi. Kochała rodziców, a rodzice mięli swój własny wymarzony świat z nią na czele. Wiedziała, że sama by sobie nie dała rady, nie miała by córeczki. On wiedział, że bez niej by nie przeżył, że bez niej byłby nikim i nie ma takiej drugiej i nigdy nie będzie. Wiedzieli, że są dla siebie stworzeni. 

Teraz trochę ode mnie. Jestem szczęśliwa. Ten jego uśmiech doprowadza mnie do szaleństwa. Nigdy nie udaję przed nim uczuć, nie muszę i tak mi się nie udaje. Zna każdy mój stan, rozumie każdą rzecz, stara się jak może, doprowadza mnie do szału, irytuje bardziej niż komar, którego słychać w nocy. Nie no :) bez przesady. Jest cudowny. Dziękuję mu za każdy dzień. Dziękuję mu za wszystko, bo to jemu zawdzięczam to życie, w którym żyję.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą