Strata


Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie. 

Czasem wystarczy otworzyć oczy, aby ujrzeć nawet najmniejszą zmianę. Mówię nie tylko o rzeczach, chyba przede wszystkim mówię o ludziach.

Siedziała sama w pokoju, gdzieś w tle grała muzyka. Była już zmęczona całym tym biegiem, niezrozumieniem. Wszystko miało być proste, łatwe i banalne. W każdego ustach brzmiało to tak samo. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Czy taka była? Oczywiście, że nie. Nie ma już kolorów, nie ma barw. Cały świat przestał istnieć w ciągu jednego dnia. Tak, znienawidziła ten dzień, ale czy miała wybór? Teraz miała czas dla siebie. Mogła robić, co jej się tylko podobało. Była wolna. Każdy tak mówił, wiedziała, że chcą ją pocieszyć. Czasem wymuszała uśmiech i odwracała się w drugą stronę. Stwierdzono u niej głęboką depresję, osoby, które wiedziały nadal mówiły, że będzie dobrze, że to minie i wszystko się ułoży. Nie dawała sobie rady, ale przy ludziach musiała udawać normalną, musiała. Ile to trwało? Rok, nie. Chyba dwa. Straciła poczucie czasu. Nie dlatego, że szczęśliwi czasu nie liczą, nie. Powód był zupełnie inny. Ona nie miała dla kogo liczyć czasu. Nie miała osoby, z którą mogłaby dzielić choć sekundę. To wszystko było dobijające, tak jak każda rzecz. Chodziła do szkoły, słuchała nauczycieli, czasem, gdy nie słuchała jej ulubionego zespołu rozmawiała ze znajomymi. Nikt już nie pytał, nikt nie pocieszał, bo wszystko wyglądało jak należy. Ludzie uznali, że jest po prostu osobą zamkniętą w sobie, nieśmiałą, a cała ta sytuacja sprzed lat po prostu była i już nie ma jej nawet we wspomnieniach. Tylko rodzice wiedzieli co jest grane. Oni i wszyscy lekarze, którzy brali udział w całym tym przedstawieniu. Uważali, że są w stanie pomóc, że leki, które przepisują pomagają, a świat dzięki temu jest różowy. Widzieli postępy tam, gdzie ona widziała tylko upadek, pogorszenie się jej stanu. Zaczęła udawać również przed tymi osobami. Po prostu miała dosyć. Wszyscy dzięki temu byli szczęśliwi, a ona coraz bardziej się poddawała. Nie walczyła, bo udawała. Jak nie udawała, wszyscy mówili, że się poddała. Swoim życiem zataczała błędne koło, które nie miało zamiaru przestać się kręcić. Stwarzała sobie sytuacje, w których nie musiała być sobą. Pomagało. Przestała dostawać tak dużo leków, wizyty ograniczono do kilku godzin tygodniowo. Wszyscy byli zachwyceni, myśleli, że medycyna leczy złamane serce, potłuczoną duszę i zmiętą psychikę. Nie. Nie mieli racji. Od czego to się zaczęło? Od straty. Straty tego, którego kochała. Mieli wspólne pasje, plany, marzenia. Wszystko razem. Nie byli oddzielnie, zawsze było MY. On był dla niej tlenem, tym powietrzem, które trafiało do serca, aby je pompować do życia. Nie mogli żyć bez siebie, a jednak ona teraz musiała. Pamiętała ile płakała po stracie, jak nie mogła uwierzyć i się biła, aby sprawdzić czy to prawda. Bolało w rzeczywistości i we śnie. Przestała spać, bo tam był on. Jednak musiała i on powracał. Nie miała koszmarów, miała wspomnienia, które w tej sytuacji były koszmarem. Pamiętała wszystkie problemy, które kiedyś miała. W co się ubrać, żeby mu się podobać, czy się dzisiaj widzą, czy jakaś go podrywa, czy z jakąś rozmawia, spędza czas w weekend? Wszystko wydawało jej się śmieszne, gdy jego już nie było. Czasem płakała w poduszkę, ostatnio chyba coraz częściej bo nie miała innych zajęć. Wszystkiego próbowała, ale bezskutecznie. Wszystko przypominało jej o nim. Kiedyś przecież nie istniał dzień bez niego, teraz była to rzeczywistość. Chciała powrócić do tego, co było, ale nie mogła się odnaleźć. Wiedziała, że już dawno się zgubiła, ale teraz była pewna, że się nie odnajdzie. Płakała. Była dorosła, a czuła się jak stara kobieta, która już wszystko w swoim życiu przeżyła, nic już na nią nie czekało. Swoją jedyną prawdziwą miłość miała. Ma nadal w sercu. Płakała długo i stwierdziła, że czas pokazać wszystkim o co w tym chodzi. Nauczyć ich grać w jej grę. Poszła zrobić sobie tatuaż, wyrazić na zawsze to, co czuła i czego nigdy się nie pozbędzie. Będzie z nią na wieczność i nigdy nie opuści. Zapisała sobie pod lewą piersią napis:

Dla Śmierci śmierć jest Śmiercią 

Była dumna, wyszło lepiej niż się spodziewała. Spodobałby się jemu. Pierwszy raz od czasu, kiedy go straciła uśmiechnęła się. Przez łzy. Siedząc na jego grobie. Dotykała zimnego kamienia. Lubiła to robić, przypominało jej to o tym, że to prawda. Nie wymyśliła sobie swojej choroby, była chora na miłość. Na miłość, która została rozdzielona przez śmierć. Rozdzielona, bo nie skończona. Ona dalej kochała, czuła się kochana do samego końca, także teraz, kiedy siedziała sama patrząc na jego imię i nazwisko. Była to jej brutalna rzeczywistość, coś, co znienawidziła. Gdy dowiedziała się o prawdzie, która ją spotkała, nie wstawała z łóżka. Na pogrzeb poszła na chwile, zobaczyć zamkniętą trumnę, na jej nieszczęście trafiła na otwartą. Zemdlała, umarła, musiała być przewracana do żywych. Pamiętała jak klęła na lekarzy, wolałaby być martwa niż żyć tak jak teraz. Przycisnęła rękę do serca. Bardzo bolało. Oczy od dwóch lat miała spuchnięte, każdego dnia wylewała morze łez. Schudła do samych kości. Jej usta przestawały być malinowe. Zaczynała umierać i liczyła, że nikt jej teraz nie uratuje. Na pogrzebie też nie chciała być ze względu na to, że są one dla żywych, nie dla tych co odeszli. Są czasem sztuczne. Ksiądz go nie znał, co mógł o nim powiedzieć? Miły chłopak, ale nie chodził do kościoła, zawsze ją to śmieszyło. Usłyszała w głowie jego śmiech, wiedziała, że miał takie samo zdanie. Czasem przychodziła do jego rodziców. Nie żeby porozmawiać, żeby się przytulić. Pomilczeć, wypłakać po raz setny. Jej rodzice jej pomagali, ale starali się to robić na siłę, chcieli uratować swoje jedyne dziecko, bo już na pierwszy rzut oka widać było krążącą wokół niej śmierć. Nikt już nie mówił, on nie wróci. Musisz nauczyć się z tym żyć, a będzie dobrze. Wszyscy wiedzieli, że to kłamstwo. Nauczyła się z tym żyć, wiedziała, że go nie ma. Najgorsze było to, że był. Przeżył w niej. Był jej częścią, idealnie pasującym organem, kawałkiem, którego nie dało się zakopać jak ciała. Nie mogła wyłączyć umysłu, a przecież to właśnie tam go miała. Życie stało się dla niej karą, męczarnią, czarną pustką, której nic i nikt nie był w stanie wypełnić. Dla niej wszystko przestało istniej w dniu jego śmierci. Wróciła do domu i wzięła wszystkie leki na swoją depresję i inne choroby, które lekarze może i błędnie u niej rozpoznali. Znalazła lek na złamane serce. Odeszła do niego, bo śmierć okazała się dla Śmierci wiecznością, której ona potrzebowała z nim.

Komentarze

  1. Dooobre, dooobree... Podoba mi się!
    Cóż bym mogła rzec na temat tekstu...?
    Generalnie, już sam pomysł zwarty w tej - z braku określeni ujmę to tak - miniturce i poruszony problem, jest dobitny, bo bardzo prawdziwy. W paru miejscach zemieniłabym troszeczkę stylistykę i szyk zdania, ale poza tym, nie mam żadnych zastrzeżeń ;)

    Pisz, pisz dalej! Czasami naprawdę warto umieć dobrze pisać ;)

    W razie co, możesz podsyłać mi linki do Twoich postów przez Hangoutsa, bo często takie mi umykają :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa.
      Co do błędów, nigdy nie sprswdzam swoich tekstów tutaj. Chce, żeby to było tak, jak wyplywa ze mnie.
      Cały czas się uczę :-)
      Będę przysyłać linki, jak tylko będzie coś nowego
      Jeszcze raz dziękuję, chociażby za poświęcony czas na przeczytanie
      Do następnego :-)

      Usuń
  2. ciekawa notka
    obs i zapraszam do mnie
    http://happinessismytarget.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem miłość jest jak ciężka choroba, a szczególnie gdy ten bliski ktoś odchodzi. Bardzo ładnie to wszystko opisałaś. Jesteś mistrzynią emocji przez wielkie M. Superowe!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    P.s. Racja, że to co napiszę się pierwszy raz jest najlepsze bo płynie prosto z wewnątrz. Poprawione już nie ma tej mocy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą