Życie to walka


Upadły aniele zamknij swe oczy, dziś nie pozwolę Ci upaść. 

Upadam. Każdego dnia na nowo. Bezsilność. Strach. Każdego dnia też się podnoszę. Walczę. Żyję. Trzymam się na swój sposób. Słucham wszystkich dookoła, a kto słucha mnie? Ten, który jest zawsze, który mnie codziennie podnosi. Codziennie we mnie wierzy. Czy to miłość? Głupie pytanie. Bezapelacyjnie. Wiedzą to wszyscy i każdy. Nie muszą pytać, wiedzą bo widzą. A ja mogę to poczuć. Twój dotyk, Twój uśmiech, Twoje spojrzenie. To nie są zwykłe rzeczy. To są te, które cieszą najbardziej. Są najprostsze. To jak mówisz, że jesteśmy jednością, więc oczywiste, że idziemy razem. To jak mówisz, że tego już nie czytasz. Bo to Twoje życie. I na tym się kończy moja wypowiedź bo brak mi weny. Jeszcze przed chwilą miałam tysiąc myśli, każdą chciałam napisać. Wszystkie pięknie brzmiały, wzięłam laptopa. Zaczęłam pisać. I wszystko się ulotniło. Wszystko jest chwilą. Ludzie na coś czekają i to się nie udaje, nie wychodzi. Takie jest życie. To znaczy, że mamy nie czekać. Nie. To znaczy, że musimy coś robić, bo czekanie nic nie daje.
Chciałabym być silniejszą, walczę o to każdego dnia. Nie poddaję się. Wychodzi? Czasem. Zależy, którego dnia. W ogóle nie mam pojęcia czemu dalej piszę. Brak weny. Brak sensu. Łzy w oczach. Wszystko się kiedyś kończy. Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle.


Nie zostało jej dużo czasu. Patrzyła przed siebie przez szpitalne okno. Nie było jej łatwo, ale ludzie nie pozwolili jej zostać samej. Rodzina codziennie była obok. Nie wiedziała po co przychodzą skoro tylko płakali i uśmiechali się półuśmiechem. Dostawała kwiaty, owoce. wszystko było na nic, gdy widziała ich humor. Wiedziała, że po jej śmierci się im poprawi, że już nie będą musieli dźwigać tego ciężaru, jakim był jej widok. Przyjaciele też ją odwiedzali. Czasem dawali jej kartki z napisem "Szybkiego powrotu do zdrowia", często od ludzi, którzy wcześniej jej nie lubili. Wszystkie lądowały w wielkim pudle, które podpisała "Do wywalenia, spalenia, zapomnienia po mojej śmierci". Tylko ona chciała się cieszyć z tych ostatnich dni. Gdy zostawała sama wtedy było ciężko, ale zawsze gdy ktoś był obok śmiała się i uśmiechała. Chciała, żeby taką zapamiętali ją ludzie. Nie było to proste. Często musiała udawać widząc ich łzy. Każdy chciał ją pocieszać, jakby było po co. Dostała wyrok śmierci dwa tygodnie temu, wtedy też straciła nadzieje. Zaraz miała umrzeć i z tą myślą się pogodziła. Nie było ratunku. W chorobie przeżyła rok. Szczęśliwy rok, ponieważ miała dostać leki, które w 100% leczą chorobę. Jej organizm je odrzucił. Leki zdążyły zadziałać w drugą stronę i zniszczyć jej organizm. Okazało się, że jest jedną może na świecie, której tak się przytrafiło. Ona jakoś to zniosła. Każdy ból, codzienne pytania o skalę bólu. Wszystko znosiła. Jej bliscy nie. Rodzice chcieli zostawić pracę, żeby tylko jej pomóc. Rozumiała ich, ale zabroniła tego robić. Po jej śmierci i tak będą musieli żyć. Najgorzej znosił to jej ukochany. Miała tylko dziewiętnaście lat, a już była ponad 3 lata w związku, który myślała, że będzie trwać do jej starości. Okazało się, że będzie trwać tylko do śmierci... Jej śmierci. To on codziennie do niej przychodził. Często zostawał na noc. Tylko w nocy słyszała, jak płakał. W dzień sprawiał, że jej życie stawało się bajką i snem, w którym nie było choroby. Robił wszystko tak, jak zawsze. Nie traktował jej jak inni. Traktował ją, jak normalną dziewczynę, a nie trupa na łóżku, który jeszcze chwile będzie oddychać. W nocy zawsze głowę miała opartą na jego piersi. Słyszała bicie jego serca, on oplatał ręką jej ciało. Drugą trzymał ją za rękę. Często sprawdzał, czy żyje, ponieważ chwilami była za słaba na oddychanie. Wiedział, że z każdym dniem ją traci, ale starał się jak tylko mógł, żeby nie czuła się inna niż przed chorobą, albo nawet mocniej kochana, bo już mocniej się nie dało. Po dwóch tygodniach się załamał. Wyszedł jeszcze przed jej obudzeniem. Nie przyszedł do niej tego bo się bał. Bał się tego, co może usłyszeć. Wiedział, że dziś mijają te dwa tygodnie, które dostała. Zamiast tego poszedł w inne miejsce. Czekała cały dzień. Wszystko ją bolało, płakała skoro nikt nie widział. Starała się nie myśleć, że umiera. Patrzyła ze strachem na swoje ręce, które w niczym nie przypominały tych jej. Wzięła lusterko do rąk i zaczęła płakać. Była przeraźliwie chuda. Tylko jej oczy były niezmienne, ale za to bez nadziei. Ze smutkiem, bólem i strachem. Myślała, że śmierć nie będzie tak boleć. W tym dniu przyszli do niej rodzice, ale na noc poszli. Prosiła ich o to. Nie chciała nikogo, chciała końca koszmaru. Całego cierpienia. Usnęła i miała nadzieje na kolorowe sny. Nie słyszała bicia jego serca, co przyprawiało ją o dreszcze. Zaczęła się bać samotności. Nie chciała, żeby śmierć jej towarzyszyła. Chciała jego. W nocy obudził ją alarm. Nie mogła otworzyć oczu. Słyszała krzyki. Ktoś trzymał ją za rękę. Ktoś coś jej robił. Ktoś biegał. Poczuła, że się przemieszcza. Usnęła. Nie wiedziała ile spała, ale miała ochotę otworzyć oczy. Nie mogła. Działo się tak za każdym razem. Chciała, ale nie mogła. Nawet nie mogła się ruszać. Nie wiedziała, czy nic nie słyszy, czy po prostu jest cisza. Tkwiła w pustce. Uświadomiła sobie kilka rzeczy. W tą noc, gdy słyszała alarm. On przyszedł do niej w nocy, bo pamięta bicie jego serca. To on też trzymał ją za rękę, bo tylko on tak potrafił ją trzymać. Trzeciej sprawy nie potrafiła rozgryźć. Żyła czy nie? Chciała żyć, żeby powiedzieć jeszcze tylko dziękuję i odejść. Z drugiej strony nie chciała, bo wiedziała, że to będzie boleć. Nie wiedziała jak wygląda śmierć, ale otworzyła oczy. I zaczęła słyszeć bicie jego serca. Spojrzała na niego, podnosząc głowę na jego piersi. Uśmiechnęła się i powiedziała dziękuję. Później znów usłyszała alarm. Zaczęła płakać, bo on tylko całował jej głowę. Podniosła rękę i dotknęła jego twarzy. Już wcześniej widziała, że płacze, ale teraz dotknęła jego łez. Okazało się, że ona przecież żyje. Jak? Organizm się postawił. Ona zaczęła walczyć. Lek zaczął działać. Miała żyć normalnie. Czy umarła? Tak. Dzień później miała już narzeczonego, który przeżył jej śmierć, gdy leżała na jego piersi. W śpiączce była dwa tygodnie. Nie było wiadomo czy przeżyje, a on codziennie kładł się u niej na łóżku bo wiedział jak kochała bicie jego serca. Układał ją na sobie tak, żeby było jej wygodnie. Opowiadać rzeczy z ich życia, aby ciągle mieli kontakt. Był przy niej nawet kiedy usłyszał, że ona nie żyje. Sekundę później usłyszał znów bicie jej serca. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. A ona nie pozwoliła sobie odjeść.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Krok dalej

Incepcja Matrix'a

Walcząc nocą